Prolog

   

   Bawiłam się na placu zabaw kilka kroków od domu. Byłam pogrążona w własnych myślach. Nagle poczułam czyjąś obecność, ktoś stał koło mnie. Podniosłam głowę i zauważyłam chłopaka, troszkę starszego ode mnie.
     - Zasłaniasz mi słońce! - Krzyknęłam oburzona.
     - P-przepraszam. J-ja ch-chciałem się tylko przywitać. Nie chciałem Ci przeszkadzać, może już      pójdę… - Przerażony zaczął się tłumaczyć
     - Ej! Poczekaj chwilkę! 
     - T-tak? - Znowu się zająkał 
     - Jak masz na imię? - Zapytałam, serio, lubię poznawać ludzi.
     - Luke, a Ty? - Odpowiedź wyleciała niczym seria kul z minigun'a.
     - Beth, ale możesz mi mówić Bee. - Nigdy nie mówię od razu drugiej formy, ale wierzyłam, że mogę mu zaufać i nie będę żałować tej decyzji.
   Przez cały czas miał opuszczoną głowę i wbijał wzrok w swoje buty. Przesadziłam na
samym początku tak na niego naskakując. Nie wiem jednak, dlaczego tak dziwnie zareagował.
Wystraszył się mnie? Aż taka zła raczej nie jestem… Chyba powinnam go przeprosić. 
     - Słuchaj, ja nie chciałam na Ciebie tak krzyczeć.
     - Przyzwyczaiłem się do krzyku.
     - Jak to?
     - Jakoś tak.
   Chłopak nie miał pokładów energii w sobie, jakby całe życie żył w strachu.
     - Chcesz się pobawić?
     - Jak chcesz. 
     - To chodź.
   Pociągnęłam Luke'a za rękę w stronę zjeżdżalni gdzie siedzieli licealiści. Ich wzrok od razu spoczął na naszej dwójce. Zaczęli się ironicznie śmiać.
     - No proszę proszę, kogo my tu mamy? Mały Hemmings ze swoją panną. Chłopaki spójrzcie na to! Szkolny kujon z małą Roberts. To może sprawdzimy czy potrafisz obronić swoją księżniczkę, co?
     - Wiesz co jest najgorsze w takich jak ty? Że jesteście zapatrzeni w siebie, jak w pieprzone bóstwo! - Krzyknęłam, nigdy nie lubiłam jak więksi znęcają się na młodszych i słabszych. 
     - O! Jaka odważna! A temu co? Języka w gębie zabrakło? - Zapytał śmiejąc się.
   Andy zaczął mnie szarpać, jednak Luke go popchnął co wywołało zdziwienie na twarzy łobuza.
     - Zostaw ją. Ona Ci nic nie zrobiła. - Powiedział spokojnie, ale odniosłam wrażenie, że za chwilę pęknie i się popłacze.
     - Woo, spokojnie kolego. Bo się jeszcze popłaczesz, hahaha.
   I w tym momencie coś w nim pękło. Rzucił się na większego od siebie, jednak miał marne szanse. Pozostała dwójka stanęła w obronie kumpla i zaczęli okładać go gdzie popadnie. Nie mogłam na to patrzeć, zaczęłam ich odciągać, co doprowadziło do tego, że jeden z nich popchnął mnie i upadłam na rękę. Na szczęście obok nas przechodziło starsze małżeństwo, które przegoniło drani.
     - O mój boże! Dzieci, co oni wam zrobili? Will do cholery, weź rusz tutaj swój stary kuper, trzeba ich zabrać do rodziców. - Krzyczała spanikowana.
     - Jak się nazywacie dzieci? - Spytała nas z troską.
     - Beth i Luke Roberts. - Odpowiedziałam bez zastanowienia, co od razu skutkowało zdziwieniem chłopaka, lecz nie zaprzeczył.
     - Will, pomóż mi ich wziąć, zawieziemy was do domu. Mam nadzieję, że ktoś dorosły jest na miejscu.
     - Tak, nasza mama jest.
     - To dobrze.
   Jak się potem okazało, byli to Państwo Corner. Podałam im "nasz" adres i po jakichś pięciu minut byliśmy na miejscu. Zapukali do drzwi, otwarła moja mama. Była przerażona, może dlatego nie powiedziała nic na to, że nie wiedząc kiedy, została drugi raz matką.
      - Kochanie, jak się nazywasz? - Zwróciła się do Hemmings'a z troską w głosie.
      - Luke, Luke Hemmings proszę Pani - Grzecznie odpowiedział
      - Dobrze Lu, więc poczekaj tutaj na mnie z Bee, pójdę tylko po wodę utlenioną, masz zdarty łokieć i rozciętą wargę.
   No i poszła, a my zostaliśmy sami. Był przerażony, widziałam to. Trząsł się jak galaretka.
     - Źle się czujesz? - Spytałam zmartwiona
     - Nie, tylko proszę, nie dzwońcie do moich rodziców. Ojciec mnie zabije jak się dowie. - W tamtym momencie widziałam po raz pierwszy zapłakanego Luke'a.
     - Obiecuję, nic nie powiemy. - Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do nowego towarzysza
     - Już wróciłam, a i jeszcze jedno Lu, proszę, nie mówi mi Pani, wystarczy Eliza albo ciociu jak wolisz
     - Dobrze pros... znaczy się ciociu. - Jego kąciki ust podniosły się lekko do góry czym wywołał u nas podobną reakcję.
     - Podasz mi numer do swoich rod...
     - Mamo chodź na chwilkę pogadać. - Przerwałam jej w połowie zdania, ale zgodziła się i przeszłyśmy na stronę
     - Nie wiem dlaczego, ale on się chyba boi swoich rodziców mamuś. - Przekazałam jej swoje spostrzeżenia
     - Powiedział Ci?
     - Tak, dosłownie, że jego ojciec go podobno zabije za to, czy jakoś tak. To jak będzie?
     - Dobrze, ale nie wypuszczę go stąd dopóki nie doprowadzę jego aktualnego stanu do poprzedniego. Nie chcę, aby wdało się zakażenie.
     - Okej, to chodź do niego bo będzie, że zostawiłyśmy go samego. 
   Wróciłyśmy, ale nigdy nie było chłopaka. Mama zaczęła go szukać a ja usłyszałam cichy szloch zza kanapy. Podeszłam bliżej źródła dźwięku i zobaczyłam znowu roztrzęsionego Hemmings'a. Podeszłam bliżej i ukucnęłam obok niego. Nic nie powiedział, dalej patrzył w pustą przestrzeń. Przytuliłam go a on się wzdrygnął, lecz kiedy zauważył, że to ja, rozluźnił się i pomału uspokajał...

****

     -Bee! Słuchasz mnie do cholery?
   Tak bardzo się zamyśliłam, że nie słuchałam kompletnie, co mój przyjaciel miał mi do powiedzenia.
     - Przepraszam Cię, ale przypomniała mi się jedna sytuacja.
     - Czyżby moja mała cnotka się zakochała? O kim tak myślisz, przyznaj się.
     - O jednym, fest przystojnym chłopaku, z którym jestem w ciąży.
     - Czekaj, czemu ja nic nie wiem?! - Spytał oburzony jak małe dziecko, któremu żałuje się lizaka.
     - Przecież żartuję głupku! - Zaczęłam się śmiać.
     - Osz ty, ta zniewaga krwi wymaga! - Rzucił się na mnie i zaczął łaskotać
     - N-n-nie! Lu-ke! Proszę, prze-przestań! - Płakałam ze śmiechu.
     - No dobra, ale przyznaj, o kim myślałaś?
     - O cioci, mieliśmy pojechać do niej na weekend, ale chyba nic z tego nie wyjdzie...
   Skłamałam, ale nie powiem mu przecież, że o naszym poznaniu. Przecież jakby się dowiedział, że każda moja myśl dotyczy jego, to zerwał by kontakt ze mną.
     - Dobra, to co robimy? - Przestał mnie łaskotać, nareszcie, ale nadal siedział mi na biodrach tym samym wgniatając w podłogę.
     - Zejdź ze mnie żyrafo! - Znowu zaczęłam się śmiać, co ze mną nie tak?
     - Oj tam od razu żyrafo, metr dziewięćdziesiąt trzy to nie tak dużo!
     - Przy moich stu pięćdziesięciu pięciu centymetrach to bardzo dużo.
   Zszedł ze mnie a ja mogłam w końcu zaczerpnąć świeżego powietrza.
     - Idziemy na naleśniki? - Spytałam, wiem, że szaleje na ich punkcie.
     - Chodź! Tak! Jezuu! Kocham naleśniki! Bee!! Zrób je sama. One są tak pyszne. Proszeee.
     - Dobra, ruszaj się i mi pomóż, to może zjesz naleśniczka, albo dwa. - Skwitowałam nonszalancko
     - Chyba sobie ze mnie jaja robisz? Dwa? Dla ciebie tyle starczy, ja zjem z osiem.
     - Hahaha, dobra to zapieprzaj niczym lamorożec na sterydach!
     - Lecem!
   Ten wariat wziął mnie na barana i serio wczuł się w swoją rolę. O mały włos nie spadliśmy ze schodów.
     - Hemmings!
     - Co ja?
     - Ty chcesz nas zabić, czy jak?
     - Jak zginąć to tylko z Tobą.
   No to mnie zagiął. Czy aby na pewno przyjaciel może mówić takie teksty? Dziwnie się czuję. Przy nim zapominam o bożym świecie i nie panuje nad tym co robię.
     - Beth. Kochasz mnie?
     - Pewnie, że Cię kocham przyjacielu.
     - Okeyy. - Odparł bez entuzjazmu
   A temu co znowu? Okres ma? Zmienne humorki u niego to norma od jakiegoś czasu.


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X | X